sobota, 29 czerwca 2013

Red car/ 3. Hero

Budzę się dopiero rano. Nie mam pojęcia, która jest godzina. 8:00, 10:00? Nie wiem, leniwie się przeciągam i nagle jakby dostaje olśnienia. Zrywam się już całkowicie przytomna i rozglądam po pokoju. Obok mnie go nie ma. W całym tym pomieszczeniu go nie ma.''To był tylko sen, realistyczny, ale sen. Głupi, ale nadal sen'' przebiega mi przez myśl, ciało się rozluźnia, a umysł czuje mimowolną ulgę. Ponownie opadam twarzą na poduszki i chwilę tak leżę w całkowitym spokoju.W końcu jednak powoli się podnoszę, nie potrafię drugi raz zasnąć, gdy już raz się obudziłam. Odsłaniam zasłonki i moim oczom ukazuje się ukochany widok. Piękne pola marsowe, a zaraz za nimi wieża Eiffla, wpatruję się w nią przez kilka minut i natchniona cudnym widokiem wychodzę z sypialni. Przeciągam się na środku salonu, przecieram zaspane oczy i gdy je otwieram...zamieram. ''o kurwa'' to niecenzuralne stwierdzenie huczy mi w głowie, gdyż to co przed chwilą brałam za zwykły sen, jest po prostu prawdziwym koszmarem. Znaczy nie, to co widzę nie jest straszne, obleśne i brzydkie, w sumie to boskie, nawet seksowne, powiedziałabym zajebiste! ''dobra ogar, ogar, Brie ogarnij myśli!" nakazuję sobie ostro i patrzę na ''nieznajomego'' który siedzi przy mojej wyspie kuchennej. Nie mam takiej prawdziwej kuchni jako osobny pokój, mam dużą ladę barową, która dzieli aneks kuchenny od salonu. Wpatruję się szeroko otwartymi oczami w mojego gościa. Chłopak jest wysoki, mimo, że siedzi na stołku, mogę to określić. Dobrze zbudowany, ma mięśnie wyrobione jak trzeba, ale nie przesadzone. Ciemne włosy opadają mu gdzieniegdzie na czoło, widać, że się nie czesał, ale to chyba zamierzony efekt. Mimo, że ubrany jest w białą bluzkę z długim rękawem i ciemne jeansy to widać, że ma gust i styl, te rzeczy na pewno nie są kupione w zwykłych sieciówkach, a tych ''z wyższej półki''.
- Cześć- odzywam się w końcu niepewnym głosem, czemu ja nic nie pamiętam? Nie przypominam sobie bym się uchlała.
- Cześć- on odpowiedział mi przyjemnym tonem, jednak ma charakterystyczny akcent, coś między francuskim, a brytyjskim. Koleś skąd Ty jesteś? Gadasz jak angliko- francuz, wyglądasz jak amerykaniec...moje dalsze myśli przerywa mi ten przyjemny głos- przepraszam, nie powinno mnie tu już być, ale, no uznałem, że poczekam aż się obudzisz- mówił cicho, spokojnie, z gracją jakby słowa spływały mu z języka jak baleriny w tańcu. 
- Eeee...to miłe- odpowiadam zmieszana, lecz tak właśnie jest, większość facetów nie czeka, ulatnia się po udanym numerku i nawet ''fajnie było'' nie zostawią na kartce, a on jest, czekał.
- Étienne Jonathan St. Clair- mówi gardłowym, lekko zachrypniętym głosem, a ja początkowo zastanawiam się o co chodzi, dopiero po minucie dociera do mnie, że on mi się przedstawił. Uzmysławiam sobie, że do tej pory nie znałam nawet jego imienia, trzeba przyznać, że fantazjowałam o tym i wymyślałam mu różne ciekawe imiona, jednak tak oryginalnej wersji się nie spodziewałam. Może jednak jest francuzem? Etienne to francuskie imię, jednak Jonathan już nie...boję się zadawać pytania, nie chcę go spłoszyć więc mówię tylko cicho
- Aubrie Olephant
- Olephant? Prawie jak Elephant...jesteś słoniem!- gdy Étienne uświadamia sobie jak bardzo moje nazwisko przypomina słonia, wybucha entuzjastycznym śmiechem. Nie jest to wredny i obraźliwy śmiech, ale szczery i zaraźliwy. Zaskakuje mnie jego bezpośredniość i poczucie humoru, co prawda, każdy kojarzy moje nazwisko ze słoniem, ale on tak naprawdę poznał mnie dopiero...no teraz.
- Hahaha zabawne- udaję urażoną dlatego wypowiadam się ironicznie- widzę, że się gościsz w mojej kuchni?
-Em...no tak, tak jakby, bo wiesz... nie śpię już od dobrych dwóch godzin i pozwoliłem sobie zrobić kawę- zmieszany pokazuje na kubek, ma przepraszający wzrok i widać, że naprawdę jest mu głupio. To dziwne, jeszcze niedawno był taki pewny siebie, co się z nim dzieje?
- Hej spoko, tylko żartowałam- odpowiadam od razu, nie chcę go spłoszyć, ani osaczać by czuł się nieswojo. Robię sobie kawy i siadam na przeciwko niego, nie wiem co powiedzieć, więc panuje niezręczna cisza. Tak naprawdę wiem o co chcę zapytać, ale mi głupio, strasznie głupio.
- Czy my...no wiesz?- pytam niezręcznie pozwalając by włosy podały mi na twarz, cieszę się, że są wyjątkowo długie i falowane, bo dzięki nim mogę ukryć się pod zasłoną nim spalę się ze wstydu.On nie odpowiada, nie wiem czy sam jest zmieszany i wstydzi się tego czy po prostu też nic nie pamięta.
- Tak- w końcu odpowiada, krótko i rzeczowo, jednak jest w jego głosie coś życzliwego co mówi mi, że nie mam się czego bać.- tylko proszę, powiedz, że nie byłaś dziewicą- to nie jest pytanie, nawet nie prośba, to jakby oczywistość w oczach Étienne. Mrozi mnie to, boję się mu odpowiedzieć, boję się jego reakcji. On już wie, że rzeczywiście byłam, widzę jak emocje mieszają się w jego oczach.- ja...ja przepraszam, matko Aubrie, ja nie wiedziałem, przykro mi- widzę, że rzeczywiście mu przykro, w oczach ma smutek i zmieszanie. Nie wiem czy chcę by mnie przepraszał, co prawda niewiele pamiętam, ale chyba było fajnie, a bynajmniej on jest fajny, wygląda fajnie, mówi fajnie, nazywa się fajnie...matko, w nim wszystko jest takie fajne! Gdybym przespała się z klasowym dupkiem, który miał przede mną z 10 panienek, wyglądałby jak wypłosz i zachowywał jak głupek, na pewno bym żałowała, ale Étienne wydaje się być inny. Nie wiem ile miał partnerek przede mną i jak traktuje swoje jedno nocne przygody, może zaraz wyjdzie i już nigdy nie zamienimy słowa, ale jest w nim coś co sprawia, że czuję się bezpiecznie, nie zniechęcam się do niego.
- Nic się nie stało Étienne to też moja decyzja, nie zmusiłeś mnie do niczego- zapewniam go łagodnie, widzę, że się trochę uspokaja, czuje ulgę, jakby wielki kamień przytwierdzony do jego nogi właśnie z niej opadł. To urocze, że się tym tak przejmuje, czuję się poniekąd ważna przez to, wiem, że to głupie uczucie i że pewnie nie jestem, ale jest mi miło, na pewno lepiej niżeli gdyby sobie poszedł i miał to gdzieś. Widzę też coś innego w nim, jakby się zjeżył słysząc swoje imię- co?- dopytuję się, chcę wiedzieć czy źle je wymawiam, słabo jeszcze znam francuski, więc każda nauka jest dla mnie ważna.
- Nic, po prostu...nikt nie mówi do mnie po imieniu- przyznał po chwili- jestem JC, tak każdy do mnie mówi. J od drugiego imienia C od nazwiska- tłumaczy mi ze spokojem, a ja z wyrozumiałością to przyjmuję, chociaż nie do końca rozumiem czemu tak jest, jego imię jest piękne, po co je ukrywać?- Serio strasznie Cię przepraszam, nie wiedziałem i...pierwszy raz powinien być bardzo wyjątkowy, przepraszam, że Ci to odebrałem.- dodaje, nadal widzę u niego skruchę i żal, ale ja wcale nie żałuję, z jednej strony to fajne przeżyć swój pierwszy raz z tak cudownym chłopakiem. Étienne wydaje się mądry, miły i bardzo sympatyczny, chyba jest otwarty do ludzi. W końcu zatracamy się w normalnej rozmowie, nie rozpamiętujemy tego co się stało tylko staramy się siebie poznać, dowiedzieć jakiś podstawowych informacji. Dzięki temu wiem, że Étienne ma w sobie korzenie Angielskie, Amerykańskie i Francuskie. Chodzi do Paryskiej elitarnej szkoły i mieszka w internacie. Codziennie przyjeżdża tutaj do swojej chorej babci i po prostu często zostaje, albo zostawia samochód. Mówi, że woli tutaj niżeli na parkingu szkolnym, tłumaczy to tym, że jest tam zbyt wielu zawistnych gości. Z uwagą go słucham, w odpowiednich momentach wybucham śmiechem i jestem w niego zapatrzona jak w obrazek. Jest przezabawny. Nawet nie widząc kiedy, rodzi się między nami więź, pewnie oboje nie jesteśmy tego do końca świadomi, ledwo ją zauważamy, ale ta więź będzie kluczowa...

* Enrique Iglesias- Hero

niedziela, 23 czerwca 2013

Red Car/ 2. She will be loved


Siedzę pod klatką mojego domu od 20 minut. Zapomniałam kluczy? Nie, po prostu straciłam sens siedzenia tam. Uporczywie wpatruje się w czerwony samochód "znajdzie mnie?" przechodzi mi przez myśl, lecz odpowiedź wydaje się taka oczywista. Zapytacie jaki sens ma siedzenia pod klatką? Również żaden, przecież on nie zjawi się nagle jak książę z bajki, nie przywołam go myślami.
Jak zwykle słucham radiowej muzyki. Takiej prostej i wesołej, która nie pogorszy mojego humoru. Nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl, czemu by nie być spontanicznym? Co by było, gdybym podeszła do tego przystojniaka i go pocałowała? Albo gdybym zaczęła tańczyć na środku ulicy? Dłużej się nie zastanawiając po prostu to robię. Nie, nie całuję pierwszego lepszego przystojniaka, broń mnie Panie Boże! Wstaję i wsłuchując się w rytm wesoło grającej muzyki zaczynam tańczyć, kręcę się w kółko i ruszam biodrami, ot tak. Czy ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę? Możliwe, ale co z tego, ja po prostu jestem szczęśliwa i radosna. Gdy piosenka się kończy wszystko wraca do normy, szczęście ze mnie ulatuje i uświadamiam sobie, że robię z siebie kretynkę, zrezygnowana wpisałam czterocyfrowy kod i weszłam powoli na klatkę schodową. Moją twarz owiał przyjemny chłód, powoli, niespiesznie wchodziłam stopień po stopniu i jedyne co było słychać to moje wysokie obcasy wydające pusty stukot, nawet muzyka ucichła i pozorne szczęście odleciało wraz z wiatrem. Jak zawsze między drugim, a trzecim piętrem zaczęłam grzebać w torebce. Klucze, gdzie są te piekielne klucze? Mam małą torebkę, a one i tak są na samym dnie. Gdy podniosłam wzrok, a czubek mojego lita, stawał właśnie na jednym z ostatnich schodów 3 piętra zrozumiałam, że coś jest nie tak. Mój but prawie wylądował w kroczu, męskim kroczu. Odważyłam się unieść wzrok jeszcze wyżej i...ON, ON, ON mój seksowny bóg właśnie siedzi przede mną, szczerząc się w zniewalającym uśmiechu . Wiem, wiem, że brzmię pewnie jak obsesyjna fanka Justina Biebera, albo wkurzająca Bella ze Zmierzchu, albo co gorsza Anastazja Steel z 50 twarzy Greya (i pewnie jestem tak samo zajarana tym greckim bogiem jak ''Panna Steel" Christianem Greyem, ale cóż poradzę?). Spoglądam na jego szeroki uśmiech, a w głowie mam setkę myśli ''jak? skąd? co? dlaczego?''
- Wiem więcej niż Ci się wydaje- mówi cicho, jego głos rozbrzmiewa na klatce, a ja staję się coraz bardziej przerażona i mam coraz więcej pytań, ale przecież żadnego z nich nie zadałam, czemu on na nie odpowiada? Powoli, lecz sprawnie wstał, jest wysoki, nie przypuszczałam, że aż tak wysoki i ma świetny styl. Jego ciemne oczy patrząc teraz w moje, idealnie ułożone ciemne włosy (trzeba dodać, że bez pomocy żelu) opadają mu filuternie na czoło, ubrany jest cały na czarno i uświadamiam sobie jak dobrze go znam, nie, nie znam jego charakteru, nawet imienia, ale jego wygląd na pamięć. Już w zeszłym roku spoglądał na mnie magnetyzująco, teraz uwodzi mnie każdym spojrzeniem i już tego nie ukrywa.Wyciągnął do mnie ręce nie przerywając kontaktu wzrokowego, jak zahipnotyzowana ujęłam jego dłonie i zostałam wprowadzona na platformę mojego piętra. Mój mózg wyłączył myślenie, w głowie nie miałam nic prócz jego oczu, jego boskich, ciemnych tęczówek. Jednym, sprawnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, oparł mi ręce na biodrach i jakby przeszywał mnie wzorkiem. To było takie...takie dziwne, ''nie znam go, nie znam!'' paliła mi się w głowie czerwona lampka ostrzegawcza, jednak ciało mózgu nie słuchało. Chciałam być w jego ramionach, pragnęłam tego nie wiedząc czemu. ''Drzwi'' szepnął mi do ucha przyciskając moje plecy do nich, czaił się do pocałunku, czułam to, wiedziałam, że mnie zwodzi i uwodzi. Nie odrywając od niego wzroku wcelowałam klucz do zamka i powoli go przekręciłam. Znałam te drzwi doskonale, ile ja je razy otwierałam po ciemku i pijaku... pociągnął delikatnie za klamkę i przed nami otworem stanęło moje królestwo. Wepchnął mnie delikatnie do mieszkania, nie zapalał świateł, nie pytał o drogę, jakby był tu setki razy, kroczył pewnie, a ja jak porażona gromem kierowana przez niego. Wiedziałam co się zaraz stanie, co nastąpi, sypialnia była już tuż za moimi plecami, drzwi otwarte na oścież jakby krzyczały ''zapraszam!'', a w mojej głowie ryknęły syreny, mózg również wiedział co się stanie i gdy Red Car złożył na moich ustach pierwszy, delikatny pocałunek, mój rozum krzyczał ''dziwka!''

* Tytuł to piosenka zespołu Maroon 5- She will be loved


piątek, 14 czerwca 2013

Red Car //1. get lucky

Początek tego co siedzi mi w głowie. Jeszcze nie wiem czy będzie to długie opowiadanie. Na pewno będzie przypominać pamiętnik. Cóż, zobaczymy co mi wyjdzie, pod notkami będę wam pisać skąd wzięły się tytułu i wrzucać pewne linki, mam nadzieję, że zachęcę was do czytania. 

Że ten dzień będzie beznadziejny powinnam wiedzieć już od kiedy wyszłam z domu i zobaczyłam jego samochód pod furtką do ogrodu. Wychodząc byłam szczęśliwa, pewna, że tym razem go znajdę, że wiem gdzie jest. Ten stan podsyciło to, że jego samochodu nie było na głównym parkingu. "Tak, tak, tak, zajdę go, wiem gdzie jest, taaak" krzyczały wszystkie moje myśli, gdy w skowronkach biegłam do swojej czerwonej corsy, do póki mym oczom nie ukazał się równie czerwony, wściekły Spyder "A jednak nie wiem" pomyślałam w pierwszej sekundzie, przekłuta i wysnuta z powietrza jak porzucony balon. Nagle zatrzymałam się na środku trawnika kompletnie nie wiedzą co robić, po co mam wsiąść  do samochodu? Gdzie jechać? Wszystkie plany dnia, nagle runęły jak stary budynek. Uznałam jednak, że jak już powiedziałam a, to trzeba też powiedzieć b. Wsiadłam do samochodu, ustawiłam fotel, lusterko wsteczne, bo jak się śmieję, boczne są uniwersalne i zapięłam pas. Włączając radio wycofałam z podwórza i ruszyłam ku głównej drodze, uznałam, że warto będzie zatankować mój samochód, był praktycznie pusty, a nigdy nic nie wiadomo. Obrałam kurs na moją ulubioną stację, stwierdzicie, że to dziwne mieć ulubioną stację? Po prostu jest tania, dlatego ulubiona. Obsługa nie należy do najwyższej jakości, klienci wredni, ale cóż wymagać jak płaci się za LPG 2.15 euro? 
Zaparkowałam swój samochód za jakimś dziadkiem i podśpiewując czekałam na swoją kolej. Oho! Za mną ktoś już nie ma ochoty czekać "No tankuj ty cymbale!" krzyk faceta w Peugeocie rozdziera spokój dnia. "Dobry lanser" pomyślałam tylko, ciemne okularki na oczach, w uchu słuchawka bezprzewodowa i dizanjerskie ubranie, podskakuje do drugiego dziadka w Alfie romeo. Obserwowałam sytuację z dystansu, rozbawiona niecierpliwością Peugeota. Dziadek czerwony na twarzy jakby cała krew zebrała mu się w mózgu, zaraz eksploduje. Zabawne! Że tacy starzy ludzie spieszą się najbardziej, no dokąd? Co oni robią całe dnie jak nie zajmują miejsca w tramwajach i snują się od rynku do lekarza? 
Gdy w końcu przyszła moja kolej sprawnie zatankowałam samochód i zapłaciłam za paliwo, wyjeżdżając jechałam ku pięknemu słońcu, ach piękny dzień. Kolejny raz podśpiewując banalne popowe piosenki z radia mknęłam ulicami w stronę mojego domu. 
Mój dom znajduje się w pięknej stolicy Francji, mieszkam w samym centrum Paryża, mam idealny widok na wieżę Eiffla i pola elizejskie. Cudnie nie? Idealny apartament w starej kamienicy, na 3 piętrze, nie za nisko, nie za wysoko, w sam raz. I wydawać by się mogło, że wszystko jest idealne, tylko nie sąsiad, który uwielbia rapcore i ten przeklęty Czerwony samochód! Ponownie zaparkowałam z tyłu mojego domu i moje oczy rozszerzyły się jak dwa spodki "nie ma go, nie ma!" krzyczała cała moja dusza. Aby się upewnić wysiadłam z samochodu i przebiegłam cały parking z przodu domu, gdy już byłam pewna, że się nie mylę ponownie wróciłam do samochodu "tak! teraz na pewno jest tam!" triumfalnie drugi raz tego dnia wyjechałam na ulice Paryża. Podśpiewując wesoło "We’re up all night to get lucky, We’re up all night to get lucky" mknęłam przez miasto do celu "o tak, teraz to będzie lucky day" pomyślałam, gdy wjechałam na nieduże osiedle poza granicami centrum. Zaczęłam się uważnie rozglądać i moja mina coraz bardziej rzedła, nie widząc czerwonego Spydera, który parkował tu jeszcze wczoraj. By lepiej się przyjrzeć  i upewnić w tym co widzę, a raczej czego nie widzę zaparkowałam samochód na jednym z wolnych miejsc i zaciągnęłam hamulec ręczny "ooł" zawyłam przeciągle, gdy poczułam, że hamulec odmówił posłuszeństwa i zwyczajnie się zepsuł. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach za każdym razem gdy usiłowałam wyjechać z miejsca "Cholera, bez ręcznego nie dam rady!" pomyślałam po kolejnej próbie, gdy mój samochód wylądował przodem w krzakach. Byłam przerażona, a noga już mi drętwiała od trzymania hamulca nożnego, kompletnie nie wiedziałam co robić, gdy nagle usłyszałam pukanie w moją szybę. Odwróciłam głowę i...on, on, on, mój Bóg, prześladowca moich myśli właśnie szczerzy swój śnieżnobiały uśmiech do mojej szyby. Zażenowana, mając ochotę zapaść się pod ziemię nacisnęłam guziczek, który opuścił szybę.
-Cześć- powiedział wesoło, z olśniewającym uśmiechem, czyli tak jak zawsze. Wstydząc się spojrzeć mu w twarz burknęłam tylko nieporadne Cześć.- jakiś problem z samochodem?- zapytał spoglądając na mojego marnego rzęcha, serio, przy jego dizajnerskim wozie, mój wyglądał jak wózek widłowy! 
-Tak, hamulec ręczny mi się popsuł- przyznałam niechętnie, nie lubiłam gdy coś mi nie wychodzi przy chłopaku moich marzeń. Każda dziewczyna uważała to za słodkie i niewinne, jak z bajki. Ty biedna, bezsilna czegoś nie możesz, a on książę z bajki zrobi to za ciebie, niestety dla mnie to było żenujące. 
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko, a w oczach miał politowanie, ale nie takie wredne i chamskie, lecz takie, które mówiło "my nie damy sobie rady?" i mocno pchnął mój samochód, który po chwili stał na równym terenie. Byłam w totalnym szoku, co to miało być?! To jakiś herkules, czy co?
-D..dziękuję- zająknęłam się nadal zszokowana.
-Nie ma za co, ale pamiętaj Aniołku, nie ma nic za darmo- znowu się uśmiechnął, tak słodko i uroczo, a zarazem łobuzersko. Powinnam się bać? Nie, chyba nie, mój mózg nie przyjmował do wiadomości, że trzeba wiać.
-Ile mam Ci zapłacić?- zapytałam w pierwszym odruchu, nauczono mnie, że za wszystko płaci się materialnie, przecież do tego są pieniądze. 
-O nie Aniele, nie chcę nic materialnego. Umówisz się ze mną.- Aniołku? Aniele? Czemu nie po prostu Aubrie? No tak, nie znał mojego imienia, a jego stwierdzenie, nie było pytaniem. Umówię się z nim...to tak obco brzmiało, tak nierealnie...-jutro Cię znajdę, do zobaczenia Brie- powiedział posyłając mi ostatni promienny, lecz tajemniczy uśmiech i odszedł. Zostawił mnie na środku, małej i pustej uliczki i z milionem myśli i jeszcze większą ilością pytań niż przed tym spotkaniem. 


*Tytuł opowiadania "Red Car" jest wymyślony całkowicie przeze mnie i zapożyczony z życia realnego.
** Podtytuł rozdziału to tytuł piosenki Daft Punk- Get Lucky
*** angielska fraza w tekście, to słowa powyższej piosenki

What I do?

Co do tej pory zrobiłam na tym blogu? Nic nowego, pozwoliłam sobie na przekopiowanie notek z poprzedniego bloga. Lubiłam je, byłam z nich zadowolona, więc jeżeli ktoś nie czytał ich tam, to przeczyta tutaj. Na tym jednak nie skończę. Jeszcze dzisiaj zacznę pisanie opowiadania, które już od długiego czasu siedzi mi w głowie. Mam zarys, bohaterów i wstępny plan, jeszcze brak mi początku, ale spokojnie, na pewno go sobie ułożę i to jeszcze dzisiaj. Jeżeli ktoś lubi czytać co piszę i lubi mój nieporadny styl pisania to już w tej chwili zapraszam do odwiedzania tego bloga i czytania moich wyśnionych bazgrołów.
A co do snów, dzisiaj miałam okropny...śniło mi się, że jechałam pociągiem i nagle stałam na środku peronu, przestraszona, nic nie rozumiejąca. Obok stał mój chłopak i to było jedynym pocieszeniem. Nie był to sen, w którym zginął, uff! Ale nie  wszystko może być kolorowe, ktoś jednak umarł. Kto? Nie wiem, nie znałam tego człowieka, wiem, że był to młody mężczyzna, ale nigdy w swoim życiu go nie widziałam. Prawdopodobnie pociąg miał jakiś poważny wypadek, albo nawet był to zamach...ja to miewam dziwne sny.

~Skay

Really nothing…

Długo już nie pisałam. Powodem był mój wyjazd do koleżanki, nie był daleki, ale jednak dostępu do internetu praktycznie brakowało. Wróciłam z chorobą i jakoś brak było mi motywacji by cokolwiek napisać.

Teraz postaram się napisać coś sensownego. Jednak sama jeszcze nie wiem tak naprawdę co… początkowo poproszę was o pomoc. Jeżeli wchodzisz na tego bloga i masz facebooka, albo sam posiadasz swojego bloga, to bardzo proszę umieść ten link na nim, zaproś do wydarzenia znajomych z facebooka.

https://www.facebook.com/events/438038789608765/438060062939971/?notif_t=plan_mall_activity

Niestety NFZ to chora instytucja, sposób leczenia w Polsce naprawdę pozostawia wiele do życzenia. Obecnie jestem chora, raczej nic poważnego, jednak postanowiłam iść z tym do lekarza pierwszego kontaktu, bo ,,domowe sposoby” nie działają. Poszłam więc do mojej przychodni w środę, Pani w recepcji dźwięcznie mi zaśpiewała, że brak jej wolnych terminów i najbliższy jest na czwartek…przyszły czwartek. Może to nic takiego, jednak dla mnie to jednak paranoja, że mam tydzień czekać na kontakt z lekarzem PIERWSZEGO kontaktu.

Nie chcę się jednak dłużej rozwodzić nad tematem lecznictwa u nas w kraju, bo mam swoje zdanie na ten temat, jednak nie aż tyle wiedzy by tu teraz o tym polemizować.

Ogółem nie wiem co mam pisać, kompletnie nie mogę zebrać myśli, nie mam pomysłu i weny na dobry temat. Może wy macie coś? Chcielibyście bym wyraziła swoje zdanie na jakiś temat? Albo może macie jakieś ciekawe, konkretne pytania do mnie na określony temat? Jeżeli coś wam świta to możecie zostawić mi wieść w komentarzu.

Na razie jednak skończę notkę na tym. Jeżeli tylko najdzie mnie wena to coś napiszę, obiecuję. Chciałam jednak poruszyć ten ważny temat i pomóc koleżance, dlatego jeszcze raz bardzo proszę. Wchodźcie w link, zapraszajcie znajomych i wstawiajcie na swoje blogi, photoblogi, fanpage i co tam tylko macie i gdzie tylko możecie. To naprawdę ważna sprawa, z góry wam bardzo, bardzo dziękuję!

~Skay

Each of us is Neal Caffrey…

Oglądając ten shitowy (jak wielu twierdzi) serial oraz czytając naprawdę interesującą książkę pod tytułem ,,Księga mężczyzn” autorstwa duchowego mistrza OSHO dochodzę do wniosku, że tytuł notki jest adekwatny do tematu jaki chcę w niej zrealizować.

Dla niewtajemniczonych Neal Caffrey to światowej sławy fałszerz dzieł sztuki, akcji, obligacji i wszystkiego co może przynieść mu zysk. Jest najlepszy w swoim fachu. Zapytacie mnie teraz, co wspólnego ma fałszerz dzieł sztuki ze mną, czy z Tobą? Ma i to wiele… Ten pan posługuje się wieloma pseudonimami, między innymi Nicholas Halden. Oznacza to, że Caffrey udaje kogoś kim nie jest.

To również prawda, Neal jest nie tylko światowej sławy fałszerzem. Jest też bystrym, mądrym, inteligentnym i utalentowanym człowiekiem. Jest świetnym artystom i wielkim romantykiem, dla miłości jest w stanie poświęcić swoje życie. Jednak te wszystkie wspaniałe cechy Caffrey chowa pod maską obojętności i profesjonalizmu.

Wchodząc już w temat właściwy. Życie to gra, a człowiek jest aktorem, który musi idealnie wcielić się w swoją rolę.

Każdego dnia gramy kogoś kim może wcale nie chcemy być. Każdego dnia odgrywamy role ucznia, syna, córki, nauczyciela, ojca, matki, naukowca, pracownika… to wszystko sprawia, że musimy ukrywać naszą prawdziwą twarz i myśli, podporządkowywać się formom. Nauczyciele mają nas uczyć i pokazywać nam co w życiu jest dobre, oni jednak często narzucają nam swoje myśli, swoje oceny tego jacy powinniśmy być. Oni kształtują nas na wzór człowieka jakim sami chcieliby być, a nie są z niespełnionych ambicji, bądź po prostu chcą wypełnić świat swoimi ideałami.

Ludzie często ukrywają co myślą, robią tzw. ,,dobrą minę do złej gry”. Uśmiechają się, mimo, że są smutni. Bo przecież tak trzeba, trzeba być uśmiechniętym ,radosnym i pogodnym, bo inaczej inni nie będą nas lubić, nie będą nas akceptować, bo źle jest być ponurym i smutnym, takich ludzi na ogół się nie lubi.

Ludzie lubią narzucać innym swoją wolę, jeżeli coś idzie nie po ich myśli, ktoś nie chce wykonać tego co chcą to od razu jest krzyk, złość i histeria. W dzisiejszych czasach trudno jest o normalną rozmowę, o spokój. Wszyscy są na ogół zdenerwowani i unoszą głos.

Czy naprawdę każdy z nas jest takim jakim prezentuje się na co dzień, w otoczeniu, w którym przystało mu żyć?Ja uważam, że nie. Sama po sobie wiem, że często przywdziewam maski. Nie zawsze są pozytywne, często negatywne. Robię co chcą inni, jestem jaka chcą bym była. Rzadko pokazuję jaka jestem naprawdę. Idę z zasadą ,,im mniej ktoś o mnie wie tym mniej mnie skrzywdzi”. Nauczył mnie tego pewien chłopak. Chłopak, który sam zatracił swoją tożsamość. Na potrzeby historii nazwę go sobie Neal Caffrey, tak jak nasz tytułowy bohater. Neal przez wiele lat swojego życia udawał kogoś kim nie jest. Wcielał się rolę wielu mitycznych bohaterów, fikcyjnych postaci, o których wyczytał  w różnych powieściach. Podejrzewam, że Ci bohaterowie bardzo mu imponowali, dlatego przywłaszczył sobie ich arogancję, cyniczność, pewność siebie, cięty dowcip i riposty. Tak bardzo zatracił się w tym wszystkim, że już zapomniał kim naprawdę jest, jaki jest pod tą sztuczną maską…tak mocno utożsamił się, ze swoim drugim ja, że nie potrafił odróżnić swoich naturalnych cech od cech swoich herosów.

Nikt na stałe nie pokocha fałszywego obrazu, który wytworzyliśmy gdzieś w naszej wyobraźni. Dlatego, nie zmieniajmy się i nie udawajmy kogoś kim nie jesteśmy w imię miłości.

Kolejnym strasznie ogłupiającym ośrodkiem jest kościół i wiara. (Oczywiście, bez urazy dla osób wierzących to ich wybór). W każdym razie, wiara bardzo wpływa na człowieka i ogranicza jego naturę. Moim zdaniem każdy powinien żyć tak jak chce żyć, nie będąc ograniczonym przez jakieś wyimaginowane prawa i grzechy. Jeżeli człowiek nie krzywdzi innych i nie łamie praw naturalnych, to dlaczego ma być ograniczonym? Religia mówi, że każdy z nas ma wolną wolę, więc dlaczego nie można nam palić, pić czy uprawiać seksu przedmałżeńskiego skoro mamy wolną wolę? Skoro to nasze życie i my o nim decydujemy to chyba mamy prawo robić coś co nam odpowiada i nikogo innego nie krzywdzi? Wiara nas ogranicza…a czy tak naprawdę jest w co wierzyć?

Odpowiedź na to pytanie pozostawiam wam…

~Skay

Controller...



*****

Jak to jest być z największym kontrolerem świata?  Odpowiedzi jest wiele. Dobrze…źle, sama nie wiem. Nie, on mnie nie więzi, nie fizycznie. Mogę wyjść z domu, jechać na zakupy, spotkać się z przyjaciółką…czasami i tylko z PRZYJACIÓŁKĄ, pod żadnym pozorem z PRZYJACIELEM! (nawiasem mówiąc, w ogóle ich nie mam).

Teraz siedzimy obok siebie na nudnym wykładzie z CSPE i słuchamy- oczywiście ja względnie- o organizacjach światowych. Liga Państw Arabskich, Kair…co mnie to obchodzi? Ano właśnie, mnie nic. Nie odzywa się, nie odzywa już od dwóch godzin…cisza. Jest taki uparty, taki obojętny… żal mi? Smutno? Czuję ból? Nie, nie wiem…nie płaczę, już nie i nawet nie mam ochoty wylewać łez. Ale czuję się zraniona. to taka głupia sytuacja, oboje jesteśmy dla siebie ignorantami. Ja nie rozumiem jego, a on nie rozumie mnie… Bezsens.

Kocham go? Tak kocham, kocham mojego apodyktycznego, aroganckiego, upartego, wrednego, cynicznego, chamskiego, ignoranckiego… kontrolera.

Nazywam się Lilianna i jestem dziewczyną najbardziej popieprzonego i jak mawiają, pięknego, faceta w obrębie całych Stanów.

****

Dzisiaj jak widać, krótkie opowiadanie. Czym inspirowane? W sumie wszystkim, czasem czuję, że i moim życiem. Taki bywa Wojtek, ignorancki, wredny, arogancki, chamski… jest wredny, jednak praktycznie nigdy dla mnie. W tym układzie to ja jestem wredna i to ja go ranię. To takie przykre…nie chcę tego, ale nie potrafię powstrzymać słów, które cisną mi się na język. Czy Wojtek jest przystojny? To na pewno kwestia gustu, chociaż ja i jego 10 poprzednich adoratorek, uważamy, że tak. To również frustrujące, gdy wiesz ilu dziewczynom podobał się Twój chłopak. Nie ma sposobu by się do którejś nie porównać, zawsze się zastanawiasz co jest w Tobie, czemu nie jedna z nich, a akurat Ty…


Nothing...

Dzisiaj siedzę i zastanawiam się nad czym tak naprawdę rozmyślam…

Rozmyślam nad zachowaniem mojej mamy. Wiem już, że przejęła wiele cech ojca. Jest buntownicza, krzykliwa i wszystko chce mieć od razu.

Wydaje się, że jest taką kobietą, która nie ma uczuć. Jest zawsze opanowana, silna i nie daje sobą pomiatać. To są jednak tylko pozory, pozory po których często oceniamy ludzi. Prawdą jest, że mama jest bardzo uczuciowa, nieraz widziałam jak płakała, płakała ze smutku, rozpaczy, z bezsilności, z krzywdy, jaką ktoś jej wyrządził. Wiecie co w takim momencie jest najgorsze? Najgorsze jest to, że nigdy nie wiem co robić…gdy załamuje się najsilniejsza osoba jaką znam, gdy pada filar, który utrzymuje całe nasze życie, nienawidzę gdy mama płacze. Czuję się wtedy jeszcze bardziej bezsilna niż ona, nie wiem jak pomóc, co robić, jak pocieszyć…okropne.

Mama jest taką osobą, która pozornie nie lubi pomagać ludziom i jest bezinteresowna. Mawia, że sama do wszystkiego doszła i nikt jej nie dał nic w trudnych chwilach, dlatego ona też nikomu nic nie daje, bo po co i dlaczego? Trzeba pracować i robić. Jest w tym trochę prawdy, gdy nie było gdzie spać, spałyśmy z mamą w samochodzie, ja tego nie pamiętam, byłam malutka. Jednak mama zawsze mi to opowiada, był okres w moim naprawdę wczesnym dzieciństwie, gdzie moim domem był czerwony maluch. Nikt nam nie pomógł, mama nas z tego wyciągnęła. Gdy nie było pieniędzy na jedzenie, to zbierała butelki, sprzedawała i było na chleb. Takie historię słyszałam zawsze jak komuś trzeba było pomóc. Trochę podzielam jej zdanie, jednak mam miękkie serce i często pomagam, szczególnie bliskim. Przekonałam się jednak, że słowo wykorzystać, to nie synonim słowa pomoc. Z pomocą trzeba uważać, nigdy nie dawaj gotowego na tacy, bo to wcale nie pomaga. Człowiek sam musi dążyć do swojego celu, do ideału, musi zmagać się z życiem, nie możemy wszystkiego za niego zrobić.

Moja mama niestety nie jest tak rozsądna na jaką wygląda, straciła wiele, pokaźną sumę przez to, że zaufała. Czy kochała? Nie wiem, myślę, że czuła do tego człowieka wiele, gdy mu pomagała rozwijać skrzydła. Niestety, ludzie nie doceniają pomocy, potrafią bezkarnie oszukać kogoś i wykorzystać jego naiwność, ludzie to hieny i wyzyskiwacze.

Niestety mama również nie uczy się na błędach, wcale nie jest tak asertywna za jaką ją uważałam. Taka potrafi być tylko względem mnie, bo jestem jej dzieckiem, młodsza, wie że ma autorytet i takie tam. Wobec Darka nie potrafi taka być, ten śmieć może zrobić co chce, a i tak zawsze wróci jak kurz do mebli. To frustrujące, że facet ją wykorzystuje, a ona się daje. Nie, nie fizycznie, ani psychicznie, raczej… materialnie. Czuje się jak u siebie i jest na gotowym.

Wszelkie próby udowodnienia jej, że to  zwykła hiena, niestety spalają na panewce. Moja mama wie zawsze najlepiej.

Trudno jest, gdy dwie osoby mają trudny charakter, różnice nie do pogodzenia.

Dzisiaj nie mam wam zbyt wiele do napisania, niestety nie miałam żadnych głębokich przemyśleń będąc skupiona na imieninach mamy, poszukiwaniu pantoflarza literackiego, oraz przy dziesiątej próbie zapisania się na makijaż do inglota. Ludzie są tacy niekonsekwentni…

Jedynym moim przemyśleniem jest to, że wieczna miłość naprawdę istnieje i że to cudowne uczucie, gdy jesteś z kimś  długo, a nadal potrafisz śmiać się przy tej osobie z głupot.

2 lata… I love.

Wracam do cudownego Matthew Bomera i ciekawego serialu White collar. Idę się uczyć, jak być specem w swoim fachu.

What is love? vol.2

Wczoraj pisałam wam o miłości na poziomie rodzic-dziecko. Dzisiaj chcę wam opisać miłość partnerską, to jak ja ją postrzegam.

Nie mając nigdy przykładu prawdziwej, wielkiej miłości nigdy w nią nie wierzyłam. Jak pewnie wywnioskowaliście z poprzedniego wpisu, moi rodzice nie pałali do siebie ognistą miłością. Oni praktycznie nigdy się nie przytulali, nie całowali i nie mówili sobie miłych słów wsparcia.

Jako mała dziewczynka zawsze wyobrażałam sobie jakby to było mieć księcia z bajki. Zwracałam uwagę na jego wygląd, charakter. Nigdy jednak nie myślałam o tym, że kiedyś takiego będę mieć.  Od zawsze uważałam siebie za nic nie warte brzydkie kaczątko, które nie będzie mieć chłopaka.

Wszystko powoli zaczęło się zmieniać w gimnazjum. Poznając przyjaciół, tych prawdziwych jak i tych fałszywych zaczęłam odkrywać różne uczucia. Nie wiem, nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, że w gimnazjum poznałam miłość. Na pewno nie było to szczęśliwe uczucie.

Było to uczucie heroiczne, niszczące mnie z dnia na dzień. Popełniając błąd mamy, ulokowałam uczucia w potworze, który skrupulatnie mnie niszczył wiedząc, że ma na mnie wpływ. Niestety, nie potrafiłam się odpędzić od tej osoby i wystarczyło jedno jego słowo, by wszystko znowu było ,,dobrze”.

Na szczęście gimnazjum się skończyło i nadeszło liceum, gdzie poznałam prawdziwą, pierwszą miłość. Mimo iż bałam się zaufać i dlatego na długi czas utraciłam tę ważną dla mnie osobę, to jednak udało mi się zaufać, otworzyć się i teraz wcale tego nie żałuję.

Koleżanka z bloga http://karolinamielewczyk.blog.pl/ pisze w ostatniej notce o rutynie w związku. Ja zaneguję jej słowa. Z moim chłopakiem jesteśmy od 2lat i nigdy nie zaznałam rutyny. Każdy dzień jest inny, żaden się jeszcze nie powtórzył. Jeden jest słodki i uroczy, drugi dziki i nieokiełznany, a trzeci z kolei butny i hałaśliwy. Każdy dzień to nowe doznania i odkrycia. Karolina pisze o tym, że fajnie jest na początku bo poznajemy tę drugą osobę, to prawda, jednak ludzie są tak złożonymi organizmami, że tak naprawdę nigdy nie przestajemy siebie poznawać. Mimo iż minęły już prawie 3 lata od poznania się z Wojtkiem ja każdego dnia poznaję zakamarki jego psychiki. Prawda jest taka, że możemy znać każdą tajemnicę danej osoby, ale jej psychiki nigdy nie przestaniemy poznawać.

Nie wiem jak to jest, gdy dopada Cię rutyna, bo nigdy mnie nie dopadła. Mimo, że spędzam z Wojtkiem praktycznie każdy dzień, nigdy nie poczułam się w jego towarzystwie znudzona, nigdy nie poczułam, że mam go dość czy, że to już nie to samo uczucie (bynajmniej nie w negatywnym sensie).

Każdy dzień jest inny, niepowtarzalny. Nigdy nie będzie tak, że powtórzy się dokładnie to samo. Bardzo często mam tak, że za nim tęsknię już, gdy się z nim pożegnam, jednak nigdy nie mam tak, że mam ochotę by sobie poszedł, bo mnie nudzi. Czy to jest miłość? Niewątpliwie.

Początkowo sama nie wierzyłam, że w tak młodym wieku będę w stanie się zakochać i to tak mocno. Gdy rozpoczynałam ten związek, nie myślałam, że będzie on tak długotrwały i że przyjdzie dzień, w którym uświadomię sobie, że nie potrafię żyć bez tego chłopaka.

Prawdziwą miłość można znaleźć w każdym momencie życia i wiek tu nie gra roli, to tylko pomocnicza liczba. Ja, gdy się zakochałam miałam 16 lat, teraz mam 18 i nadal kocham. Są dni, w których snuję plany na temat przyszłości, naszej przyszłości. Wiem, że bez niego sobie nie poradzę. Gdybym go straciła na pewno nie poradziłabym sobie w życiu. Jest największym wsparciem jakie mam i mimo, że czasem mocno się na niego wkurzam, to tak naprawdę on zapewnia mi spokój. Tak to jest miłość i każdemu jej życzę, bez rutyny. I pamiętajcie, miłość nie ma określonego schematu.

Kiedy przychodzi rutyna? Gdy ludzie do siebie nie pasują, albo gdy jedna z osób przestaje się starać, dlatego starajmy się o to na czym nam zależy, bo nie znamy dnia ani godziny kiedy to stracimy.

~Skay

What is love?

Czy wy też zadajecie sobie to trudne pytanie ,,Czym jest miłość?”. Napisałam, że trudne, bo taka jest prawda. To pytanie tylko pozornie wydaje się banalne i odpowiedzi nasuwają się od razu. Miłość to dbanie o drugą osobę, spędzanie z nią czasu, wspieranie siebie wzajemnie, pomoc w trudnych chwilach, przytulanie się, pocałunki, rozmowy, zrozumienie…tak naprawdę są to tylko uczucia, które cechują miłość i jej towarzyszą.

Miłości nie da się zdefiniować, nie istnieje żadna jednolita definicja na określenie tego stanu.

Miłość ma też wiele rodzajów, bo kochamy wiele osób na różne sposoby. Inaczej kochamy rodziców, inaczej przyjaciół, a jeszcze inaczej drugą połówkę.

W tej notce opiszę miłość między dzieckiem, a rodzicem. Czy rzeczywiście miłość dziecka jest bezwarunkowa i ostateczna? Czy naprawdę każde małe dziecko kocha swojego rodzica? Ja uważam, że nie.

Nigdy nie czułam bezwarunkowego uczucia do mojego ojca.Tata był osobą apodyktyczną, lubił się awanturować i rządzić twardą ręką. Pozornie w domu rządy sprawowała mama, bo to ona rządziła budżetem domowym, kupowała jedzenie, ubrania, dbała o dom. Mój ojciec nie robił nic prócz picia, palenia i bicia nas.Nieraz i nie dwa dostałam od ojca po tyłku, od zawsze nazywam to ,,czerwoną łapą heyah”, bo tak to zawsze kojarzyłam jako mały dzieciak. Często miewałam taką łapę na udzie czy tyłku. Jedyne co pamiętam z dzieciństwa to ciągłe krzyki, nie było dnia bez krzyku, a jeżeli był to i tak nie wróżyło to nic dobrego, bo znaczyło to, że ojciec jest napity. Ale on praktycznie zawsze był napity, albo skacowany, nie widziałam praktycznie nigdy ojca, który nie jest pod wpływem.

Ojciec niczego mnie w życiu nie nauczył. Nie nauczył mnie jeżdżenia na rowerze, pisania, czytania, mówienia, chodzenia, jeżdżenia na rolkach, łyżwach (mimo iż w młodości był hokeistą), nie nauczył mnie rysować, malować, nie nauczył mnie majsterkować…nic, jednak umiem wszystkie te rzeczy, kto mnie ich nauczył? Albo sama, albo mama, bo to ona przejmowała się moją edukacją.

Jak ojciec musiał iść na wywiadówkę do szkoły to była tragedia…i dla niego i dla mnie. Bo gdzie taki dres i pijak pójdzie do tak renomowanej szkoły! Siary mi narobi!- takie myśli zawsze gnieździły się w mojej głowie i siedziałam jak na szpilkach, gdy stary był na tej nieszczęsnej wywiadówce.

Nigdy nie usłyszałam od niego słów ,,kocham Cię córeczko” albo ,,Jestem z Ciebie dumny”. On po prostu nigdy mnie nie chwalił i nie mówił o mnie nic dobrego. Za to zawsze byłam durnym bękartem, pojebanym bachorem, głupią idiotką, rudą małpą, kretynką, suką…itp. itd.

W życiu słyszałam wiele obelg od mojego ojca połączonych z fizycznym bólem, jednak nad nim nigdy nie rozpaczałam. Można mnie bić, popychać, szczypać…jestem na to naprawdę odporna, jednak ból psychiczny od zawsze jest moją słabością. Tutaj może popełnię błąd, ale otwarcie się przyznam, że jestem osobą bardzo emocjonalną i łatwo jest mnie zranić psychicznie.

Mój tata nigdy mi nic nie dał. Prezent na komunię kupiła moja mama, niby był wspólny, bo na kartce pięknie było napisane ,,od kochającej mamusi i tatusia”, jednak wiedziałam, że gdyby mama nie poszła i nie kupiła to prezentu by nie było. Tak samo było z prezentami na urodziny, święta i inne pomniejsze okazje. Od ojca nie dostałam nigdy żadnych pieniędzy, zawsze gdy prosiłam ,,Tato dasz mi 5zł do szkoły?” albo ,,Tato mogę drobne na lody?” to słyszałam ,,Idź do matki!”. Nie, tata nie mówił tego, bo nie miał. Miał, zawsze miał na piwo, papierosy i inne swoje używki. Nigdy nie miał dla mnie.

Tata zarabiał ponad 3tysiące złoty do ręki, mojej mamie dawał zawsze 1200-1500zł (i to tylko w okresie świąteczno- noworocznym). Więc gdzie reszta?  Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Najgorsze było to, że mimo tego iż tyle pieniędzy przepadało w próżni, ojciec nadal miał czelność wyciągać pieniądze od mamy. Czasem ledwo wiązałyśmy koniec z końcem i jak przypominam sobie dzieciństwo to smutno mi się robi. Pewnie myślicie, że byłam z marginesu? Nic nie miałam? Chodziłam ubrana w łachy? O nie! Miałam najlepsze zabawki na podwórku, jako jedno z pierwszych dzieciaków dostałam komórkę oraz komputer, miałam najlepszy rower i rolki, chodziłam zawsze dobrze ubrana, a moją szkołą była szkoła szermiercza. Wyjeżdżałam na każde zawody i obozy, również te zagraniczne. Jakim cudem? Cudem mojej mamy, która ciężko na to pracowała i zawsze miała by mi dać.

Ojciec zawsze porównywał mnie do mojej starszej przyrodniej siostry. Jego córki z poprzedniego małżeństwa. Zawsze słyszałam ,,Dominika zrób…” niestety, nazywam się Skay( oczywiście nie nazywam się Skay, ale nie mam potrzeby podawania mojego realnego imienia).

Można by więc uznać, że ojciec nie był wcale taki bezinteresowny i kogoś kochał? Nie wiem…nigdy nie przejmował się zbytnio Dominiką, nie dawał jej pieniędzy tak jak i mi (jedyne alimenty), nie mówił jej że ją kocha i nie spotykał się z nią praktycznie w ogóle. Wiem, że w większości to też jej wina, bo to ona alienowała się i odpędzała od ojca, jednak wina zawsze leży po obu stronach.

Idąc powoli do sedna tego wszystkiego, zadam pytanie, czy takiego człowieka można kochać?

Ja nie potrafię…wszystko co najgorsze przydarzyło mi się w życiu przez tego parszywego człowieka zwanego moim ojcem. Dla mnie jest to tylko facet, który mnie spłodził i przez całe 13 lat mojego życia miał mnie w dupie.

Niestety charakter i zachowanie ojca miały wpływ na mój rozwój i ukształtowanie się mojego charakteru. Nie jestem pewna siebie, mam bardzo niską samoocenę, przez wysłuchiwanie wyzwisk i obelg przez tyle lat życia. Ponadto potrafię być tak wredna, arogancka, chamska i podła jak on, jestem wybuchowa i gwałtowna tak jak i on, potrafię uderzyć bliską mi osobę i ją zranić psychicznie, tak jak to robił on wobec mnie. Ten człowiek zniszczył mnie i moją mamę, gdyż moja mamusia, również taka jest. Wybuchowa, nerwowa, gwałtowna, nigdy się nie uśmiecha.

Można kochać potwora?

Mój ojciec nie żyje od prawie 5 lat, gdy 23 lutego 2008 roku znalazłam jego zwłoki nie mogłam uwierzyć, że mój koszmar się skończył, że on już nigdy mnie nie wyzwie, nie uderzy, nie zrobi krzywdy…czy płakałam? Tak płakałam. Czy było mi żal? Początkowo nie. Możecie uznać mnie za takiego samego potwora jakim był on, jednak ja, w głębi serca cieszyłam się z jego śmierci. Uwolniła mnie ona od ciągłej krytyki i ośmieszania.

Zatęskniłam za ojcem dopiero później, patrząc na jego zdjęcia, uświadomiłam sobie, że było kilka tych dobrych momentów (na pewno było ich więcej jak byłam malutka, ale tych niestety nie pamiętam). Nie nauczył mnie jeździć na rowerze, ale jednak ze mną jeździł na wycieczki. Nie dawał mi pieniędzy, ale gdy byliśmy daleko od domu, a mi skończyło się picie, to mi je kupił.

Puentą tej historii jest to, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z przywiązania do drugiej osoby, nawet jeżeli jest ona niszczącym potworem. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jak mu jest potrzebna ta osoba, póki jej nie straci.

Nadal gdy ktoś wspomni o moim tacie, robi mi się żal, był jaki był, ale po latach zrozumiałam, że ojca ma się jednego, którego się nie wybiera i jaki by nie był trzeba docenić te drobne rzeczy, które były dobre.

Po tej historii możecie uznać, że wychowywałam się w patologii. Tak, to raczej jest prawda. Tak jak wiele innych dzieciaków, wychowywałam się w średniozamożnej rodzinie i patologii. Pewnie nazwiecie mnie ,,chodzącą patolą”, ale nie, nie jestem taka jak on i taka jak naprawdę patologiczne rodziny. Ten etap życia jest zakończony. Jestem normalna, jak każdy z was.

,,Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy…”

Tak jak mówi ks. Twardowski, śpieszmy się nim będzie za późno, ale tylko w tej jednej kwestii… w kwestii miłości.
~Skay

Who I am?

Młoda, energiczna, charyzmatyczna, buntownicza, otwarta, skryta, wesoła, smutna, pogodna, radosna, marzycielka, romantyczka, hipokrytka, arogantka, cyniczna, wredna, podła, chamska, głośna, krzykliwa, zabawna, ładna, brzydka, głupia, mądra…
Taka jestem, według swojego mniemania jak i innych osób. Każdy widzi mnie jak chce. Pozwalam wam definiować mnie jak chcecie. Jednak proszę, nie oceniajcie ludzi powierzchownie, to nie jest miłe.
Nawet nie chcę liczyć, który to już mój blog…setny? Pewnie tak. Co będę na nim pisać? W sumie sama jeszcze nie wiem. Wszystko co mi przyjdzie do głowy, moje myśli, plany, marzenia, opowiadania…
Uwielbiam pisać i układać różne historie. Pierwszy wierszyk stworzyłam w wieku 2 lat. Nie umiałam jeszcze pisać, ale ułożyłam go w głowie, a mój tatuś go spisał. Był to wiersz z okazji dnia matki (może go kiedyś opublikuję?). ,,Poważnie” tworzę od 13 roku życia i mimo iż dawno porzuciłam życiowe plany z tym związane to jednak tworzenie mojego własnego, magicznego świata, zawsze będzie dla mnie ważne.
Nie piszę idealnie, jednak lubię sprawdzać samą siebie, robię to z pasji i przyjemności, ale i dla szkolenia własnych możliwości. Dlatego proszę o konstruktywną krytykę, ale nie wredność…nie jestem żadnym profesjonalnym pisarzem. Nie używam apostrofy, hiperboli, porównań szekspirowskich i metafor…piszę prostym językiem, popełniam błędy, ale chcę się na nich uczyć, dlatego dajcie mi szansę.
Kim jestem? Młodą i ambitną dziewczyną, z milionem pomysłów i marzeń na minutę. Kim jestem? Zwykłą nastolatką, wyróżniającą się od innych tylko rudą czupryną i bystrymi zielonymi oczami. Kim jestem? Jestem po prostu 19-latką. Kim jestem? Jestem Skay.