poniedziałek, 10 listopada 2014

Crazy in love vol.2

Wyobraź sobie taką scenę...
Jesteś na imprezie, w śród masy ludzi, których generalnie nie znosisz. Robisz dobrą minę do złej gry, udajesz, że jest super, ekstra i cudownie. W końcu po dwóch drinkach zaczynasz się świetnie bawić ze swoją przyjaciółką, która o dziwo znalazła się w tym gronie, którego nienawidzi równie bardzo jak Ty. I jest tam też on... Twój przyjaciel. Tak go nazywasz. Impreza przenosi się do kameralnego klubu, w którym panuje miła atmosfera, można potańczyć i się napić, a to tego wieczoru jest przecież najważniejsze. Pijesz szota za szotem i stwierdzasz, że zabawa nagle zaczyna się psuć, coś jest nie tak. I wcale nie chodzi o to, że Twoja przyjaciółka płacze w kącie i musisz ją wspierać. Od tego jesteś. Nie chodzi też o Twojego chłopaka w objęciach zołzy, której nienawidzisz. Twój wzrok wędruje do twojego "no single" przyjaciela i jego namiętnej partnerki do tańca, zołzy numer dwa, również "no single". Gdy na nich patrzysz nagle pojawia Ci się w głowie myśl "woli ją". Czujesz... no właśnie, co to jest? co czujesz? Czy to zazdrość? Idziesz na zewnątrz, bo w końcu chłodne, świeże powietrze to najlepsze co może być dla napitego człowieka. Na szczęście idzie z Tobą przyjaciółka, której kolana są zdecydowanie wygodniejsze niżeli zimna i brudna ławka. Ona Cię rozumie.Rozumie Twoje zachowanie, Twoje emocje, chociaż Ty sama do końca ich nie rozumiesz. Noc mija nawet nie wiesz kiedy tak samo gdy nie wiesz kiedy znalazłaś się w objęciach swojego przyjaciela. Tańczycie, delikatnie się przytulacie, zarzucasz mu ręce na szyję, a on Cię obejmuje. Tańczycie... ale nagle taniec się kończy i jedyne co się liczy to przytulanie. Nawet za bardzo nie myślisz co robisz, powoli odlatujesz w jego ramionach, a on trzyma Cię wyjątkowo mocno. Nagle słyszysz przy swoim uchu jego słowa
- Nie pozwól mi odejść - brzmi to szczerą prośbą, Twój pijany mózg nie jest do końca w stanie wyłapać emocji tego zdania. Ale brzmi poważnie, nie jest jego kolejnym żartem.
- C. ale Ty już odszedłeś... - odpowiadasz mu inteligentnie.
- Wiesz o co mi chodzi - odpowiada nadal mając Cię w ramionach, tym razem jednak patrzycie na siebie.
- Tak, wiem. - odpowiadasz mu szczerze i znowu giniesz w jego uścisku. Nagle słyszysz słowa, których nigdy, przenigdy nie spodziewałaś się od niego usłyszeć.
- Kocham Cię - mówi do Ciebie. Nie analizujesz tego, nie szokujesz się, nie pytasz co? jak? gdzie? kiedy? mnie? Po prostu mocniej go przytulasz do siebie i nic nie odpowiadasz.
Wracając mocno wstawiona do domu, po drodze rzygając na tapicerkę własnego samochodu, uświadamiasz sobie, że pamiętasz te słowa. Że naprawdę je powiedział. A gdy kładziesz się do łóżka masz tylko nadzieję, że rano jednak nie będziesz ich pamiętać, że tylko Ci się wydawało, przyśniło.
Niestety, budzisz się na mega kacu, ale gdzieś w Twojej głowie są wydarzenia z minionej nocy i jego słowa również. W ciągu dnia masz z nim nikły kontakt i rozmawiacie krótko o tych wydarzeniach i uświadamiasz sobie, że on jest świadomy swoich słów i nie, nie tłumaczy się z nich, ani też nie wycofuje mówiąc "byłem pijany, to pod wpływem emocji, nie bierz ich serio". On naprawdę uświadamia Cię, że wie co powiedział i tego się trzyma. Rozmowa się kończy...

A teraz skończ sobie wyobrażać, bo to właśnie jest noc z minionego weekendu. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, uwielbiam tego chłopaka i tak bawiłam się z nim świetnie, ale... no właśnie, jak zwykle jest jakieś "ale". Nie bardzo wierzę jego słowom, wiem jaki jest, poznałam go już na tyle dobrze, że mogę w pewien sposób określić jego osobę. Wiem, że nie przywiązuje się do ludzi, wiem, że jest w stanie zostawić i opuścić każdego, nawet dziewczynę, z którą jest od 4 lat, więc dlaczego mnie miałby nie zostawić? Dlaczego miałby dotrzymać zakładu i dlaczego powiedział mi takie słowa? Tutaj mam prośbę do wszystkich czytających. Jeśli rozumiecie facetów i wiecie co oznacza, gdy wasz najlepszy przyjaciel, mówi wam, że was kocha, to piszcie w komentarzach. Będę bardzo wdzięczna!
A wracając do tego wszystkiego to najgorsze jest to, że mój chłopak nie był jakoś specjalnie wściekły za to "widział jak na niego patrzę". W. stwierdził, że C. mi się podoba, to dosyć głupie, bo podoba to mi się pewnie z setka facetów na tym świecie... ale cóż, W. widzi mój wzrok i widzi, że i ja podobam się C. Tak to głupie, zdecydowanie głupie, bo na pewno tak nie jest. Ani on mi, ani ja jemu, a nawet jeśli to nic to nie znaczy.
Jeszcze jedna zła rzecz, to fakt, że jedna z kochanych osóbek jakie były na tej imprezie puściła plotkę, że całowałam się z C. Mam przechlapane w pracy... no jakbym do tej pory nie miała. Plotka, znaczy, że ta wieść jest nieprawdziwa. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca.
W każdym razie tak właśnie kończy się moje ostatnie spotkanie z moim przyjacielem. Cóż dalej? Tego nie wie nikt.
Zobaczymy kiedy się odezwie i czy w ogóle to zrobi.
Czekam...

piątek, 7 listopada 2014

No Angels || Crazy in love

Niedawno pisałam o moim jakże abstrakcyjnym zakładzie z C. Tak dla niego zdecydowanie jest on abstrakcyjny w innym znaczeniu niżeli dla mnie. Mimo, że zapewniał inaczej, mimo, że obiecywał... chyba nie uwierzyłam w te obietnice. Nie wierzyłam mu w to, że naprawdę może to zrobić. Dlatego nie boli, dlatego, gdy dowiedziałam się, że zwalnia się z pracy i wyjeżdża do Norwegii to nie poczułam nic. Zero zdziwienia, zero bólu, zero smutku, wielkie nic, nie wiem co czuję i nie wiem co to znaczy. Może jeszcze do mnie nie dociera, że już nigdy go nie zobaczę (god, brzmi to jakby wyjeżdżał na koniec świata, albo co najmniej umierał!). Taka jest niestety prawda. Już nigdy go nie przytulę, nie będę się z nim wygłupiać w pracy, czas nie będzie płynąć szybciej, nie będziemy razem palić i pić na imprezach, nie będę z dobrego serca odwozić go do domu i słuchać o jego życiu... chyba jednak trochę mi smutno. Nie lubię tracić przyjaciół, osób które ledwo pojawiły się w moim życiu i już z niego uciekają.
Pozostały nam około 4 dni... jakoś nie mam ochoty się z nim widzieć i nie wiem czy to przez to, że jednak minęła mi fascynacja jego osobą czy on skutecznie nauczył mnie nie tęsknić, a może dlatego, że on nie wie, że ja już wiem i nie chcę by osobiście mi o tym powiedział. W każdym razie, jutro jak zwykle nie obejdzie się bez uspokajaczy w pracy.
Cóż... nie warto wierzyć we wszystko co Ci obiecują. Tym razem nie będzie tak źle.
Swoją drogą zazdroszczę mu jednego... że tak łatwo podjął decyzję o wyjeździe. Jedno rzucone zdanie przez jego kuzyna i padło stwierdzenie "jedziemy". Zazdroszczę mu tego, ja tak nie potrafię. Mimo, że mam otwartą drogę i jest ktoś kto pomoże mi w emigracji to ja sama nie jestem w stanie podjąć takowej decyzji. Zbyt wiele mnie tu trzyma. Rodzina, dom, moje zwierzaki... niby takie proste rzeczy, ale ja nie umiem się od tego uwolnić, nie umiem porzucić i tak po prostu pojechać w świat.

A jednak chyba zaczynam tęsknić. Dzisiaj widziałam go ostatni raz w pracy i gdy tym swoim miłym głosem pytał "Chcesz cukier słoneczko?'' to zrobiło mi się mega smutno. Lubię go. Kto będzie mnie rozśmieszał w smutno-nudne dni? Kto będzie pytał "jak się masz słoneczko?". Kto będzie mówił "Jeśli mnie teraz zabijesz to przynajmniej umrę z pięknym widokiem przed oczami". Kocham te jego głupkowate teksty, jest uroczy. Jest taką osobą, którą każdy lubi, która wprowadza dobrą, miłą atmosferę i przy której można czuć się dobrze, swobodnie.
Jutro widzę go już raczej po raz ostatni. Idziemy na pracowniczą imprezę, co w ogóle mi się nie uśmiecha, bo będą tam ludzie, których wprost nienawidzę. Ale idę, idę dla niego i dla jednej jedynej przyjaciółki jaką tam mam. Mam nadzieję, że obecność mojego chłopaka, C. i A. wystarczą bym czuła się dobrze.

Coś czuję, że ten wpis będzie bez ładu i składu, a chciałam żeby był taki ładny... cóż, zakończę go teraz, bo zaraz i tak zgubię wątek. 
 * BASTILLE feat Ella Eyre - No Angels



* Beyonce - Crazy in love (cover)



wtorek, 14 października 2014

Thinking Out Loud (I founded up with you of you...)

Ostatnio znowu poczułam potrzebę "wypisania się". Nie robiłam tego od ponad roku, moja historia o "Red Car" skończyła się tak samo szybko jak się zaczęła, choć może nie do końca? W każdym razie to już rozdział zamknięty. Poznałam tego chłopaka, wiem kim jest i to koniec historii.
Oczywiście moje życie nie może być zbyt nudne, to by było za normalne gdyby nic się nie działo i tak przez ostatnie miesiące działo się... wiele, nawet bardzo wiele.
Gdy w maju podpisywałam umowę o pracę nie przypuszczałam, że poznam tam tak różnych ludzi. Ludzi, którzy mnie w pewnym sensie zniszczą, umocnią i przywiążą do siebie. Trzykrotnie już składałam wypowiedzenie na ręce mojego szefa i powodów było wiele, równie wiele było powodów dla, których je wycofywałam i niewątpliwie jednym z nich jest on. Oczywiście oceniłam "książkę po okładce" i przypuszczałam, że jest zupełnie inny. Oczywiście nie przypuszczałam też, że tak bardzo mnie zaintryguje, zaciekawi i sprawi, że będę chciała go tak dobrze poznać. Nasze pierwsze spotkanie nie należało do najmilszych, oczywiście za moją sprawą. W końcu Bogu winny chłopak chciał tylko abym się uśmiechnęła... na szczęście nie zarobił za to w zęby jak mu obiecałam.
- Uśmiechnij się
- Chcesz w pysk?
Na moje szczęście odpuścił, poszedł sobie i dał mi spokój. Tak przynajmniej myślałam i taką miałam nadzieję. Jakie było moje zdziwienie gdy wieczorem sprzątając moje stanowisko pracy usłyszałam za sobą jego głos.
- Ja jeszcze nigdy nie dostałem - pewny siebie, czarujący i flirtujący, w tamtym momencie było to dla mnie odpychające. Nienawidzę takich typów, którzy flirtują ze wszystkim co się rusza, co mają swoje podteksty do każdej dziewczyny. Wtedy właśnie za takiego go wzięłam, ale podjęłam jego grę.
- Więc czas to zmienić - odpowiedziałam mu spokojnie i łagodnie, przerwałam swoje czynności i odwróciłam się w jego stronę. Stał przy ladzie i bawił się swoim telefonem, nonszalancko się na mnie patrząc.
- Wiesz to by nie było w sumie najgorsze. Umarłbym z pięknym widokiem przed oczami. - później niejednokrotnie słyszałam ten tekst. Tak, chłopak zdecydowanie zaczął mnie intrygować. Ciekawić. Dogadywaliśmy się coraz lepiej, czasem rozmawialiśmy o pierdołach, głównie jednak tematami naszych rozmów są trudne tematy życia i uczuć. To nie jest typowy "lovelas", który potrafi zbajerować dziewczynę tanim tekstem. Może i na takiego się kreuje, ale to po prostu jego styl bycia, taki jest i albo się to akceptuje, albo nie. Ja to akceptuję, nie przeszkadza mi to w ogóle.
Ostatnimi czasy nasz kontakt stał się całkiem bliski, a to za sprawą jednej imprezy. Nie, nic takiego się na niej nie wydarzyło, po prostu był to kluczowy dzień. Okazało się, że tego dnia C. pokłócił się ze swoją dziewczyną, był dosyć przybity i smutny, a to było bardzo nienaturalne. On zawsze jest optymistą, który podnosi na duchu cały świat, a na pewno mnie. Zaprosiliśmy go na wspólne picie po ciężkim dniu pracy, od razu się ucieszył, że może się wyrwać z domu i zapomnieć choć na chwilę o problemach, jednak jeden właśnie mu się tworzył. Mieszka daleko od miasta i nie miałby jak dotrzeć do domu, zaoferowałam więc mu, że może zostać u nas (u mnie i W.). Na to też przystał więc po pracy wsiedliśmy w mojego poczciwego mercedesa i ruszyliśmy w stronę Kolbud, aby dotrzeć do jego domu po kilka niezbędnych mu rzeczy, a potem wrócić do Centrum - do mojego domu.
W trakcie trasy mieliśmy dużo czasu by spokojnie porozmawiać, jak zwykle przewijały się trudne tematy miłości i przywiązania. Dowiedziałam się, że C. nie przywiązuje się do ludzi, co nie ukrywam, trochę mnie zmartwiło. Jestem zupełnie inna, przywiązuję się szybko, dlatego poczułam panikę, że zniknie bez słowa i bez przyczyny, a ja zostanę bez przyjaciela. Ta myśl nie daje mi spokoju.
Wiele nas łączy, ale równie wiele dzieli... to chyba całkiem normalne? W każdym razie, gdy na następny dzień jechaliśmy do pracy on był spokojny i rozmowny, a ja nie do życia. I gdy weszliśmy już do budynku, a on powiedział słowa, których się nie spodziewałam, mój mózg nie był w stanie ich od razu zarejestrować.
- Mogę się z Tobą założyć, że nie zerwę z Tobą kontaktu.
- Ok - odpowiedziałam bez większego namysłu, i wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą on uścisnął. Po chwili ruszyliśmy do szatni, gdzie już się rozstaliśmy, każde poszło w swoją stronę. Ale jedno nie mogło mi dać spokoju, co będę miała jak wygram? To czysty materializm, tak wiem...
- C. co będę miała jak wygram?
- Właśnie o tym nie pomyśleliśmy, co chcesz? - zapytał jak zawsze mnie obserwując, a ja tak bardzo nie potrafię patrzeć w jego oczy.
- W sumie... to zakład, w którym nie chcę niczego. Jeśli wygram, będę miała Ciebie. - odpowiedziałam, a zaraz zobaczyłam jego szeroki uśmiech. Wiedziałam, że podoba mu się ta odpowiedź.
I takim oto sposobem zawarłam z nim stosunek cywilnoprawny o charakterze abstrakcyjnym. I nie, nie znaczy to, że jest on nierzeczywisty, nierealny i nieprawdziwy. To najprawdziwszy zakład, który mówi, że druga strona nie może zerwać ze mną kontaktu. Pod żadnym pozorem. Nawet jeśli, któreś z nas opuści nasz zakład pracy.
To trudny zakład i pod względem tego, że C. może po prostu nie dać rady spełnić warunków, ale też pod tym względem, że te warunki są niejasne. Bo co to znaczy "nie mogę zerwać z Tobą kontaktu"? To znaczy, że musi się odzywać przynajmniej raz dziennie? Raz na tydzień? Miesiąc? Rok? Czy jeśli nie będzie odzywać się przez pół roku, a nagle napisze to znaczy, że ma ze mną kontakt? Czy jeśli będzie tylko pisał na facebooku, albo wysyłał sms to znaczy, że mamy ze sobą kontakt? Czy spotkania w pracy to spełnienie zakładu? Wiele trudnych pytań, na które nie znam odpowiedzi. On jednak wie jedno... da radę. Nie zawiedzie mnie i nie rozczaruje. Założyłam się więc z nim o niego, pytanie jest czy wygram? Nie wiem... bo to nie ode mnie zależy. Ale bardzo bym chciała wygrać.

Nadzieja...

* Ed Sheeran - Thinking Out Loud


sobota, 29 czerwca 2013

Red car/ 3. Hero

Budzę się dopiero rano. Nie mam pojęcia, która jest godzina. 8:00, 10:00? Nie wiem, leniwie się przeciągam i nagle jakby dostaje olśnienia. Zrywam się już całkowicie przytomna i rozglądam po pokoju. Obok mnie go nie ma. W całym tym pomieszczeniu go nie ma.''To był tylko sen, realistyczny, ale sen. Głupi, ale nadal sen'' przebiega mi przez myśl, ciało się rozluźnia, a umysł czuje mimowolną ulgę. Ponownie opadam twarzą na poduszki i chwilę tak leżę w całkowitym spokoju.W końcu jednak powoli się podnoszę, nie potrafię drugi raz zasnąć, gdy już raz się obudziłam. Odsłaniam zasłonki i moim oczom ukazuje się ukochany widok. Piękne pola marsowe, a zaraz za nimi wieża Eiffla, wpatruję się w nią przez kilka minut i natchniona cudnym widokiem wychodzę z sypialni. Przeciągam się na środku salonu, przecieram zaspane oczy i gdy je otwieram...zamieram. ''o kurwa'' to niecenzuralne stwierdzenie huczy mi w głowie, gdyż to co przed chwilą brałam za zwykły sen, jest po prostu prawdziwym koszmarem. Znaczy nie, to co widzę nie jest straszne, obleśne i brzydkie, w sumie to boskie, nawet seksowne, powiedziałabym zajebiste! ''dobra ogar, ogar, Brie ogarnij myśli!" nakazuję sobie ostro i patrzę na ''nieznajomego'' który siedzi przy mojej wyspie kuchennej. Nie mam takiej prawdziwej kuchni jako osobny pokój, mam dużą ladę barową, która dzieli aneks kuchenny od salonu. Wpatruję się szeroko otwartymi oczami w mojego gościa. Chłopak jest wysoki, mimo, że siedzi na stołku, mogę to określić. Dobrze zbudowany, ma mięśnie wyrobione jak trzeba, ale nie przesadzone. Ciemne włosy opadają mu gdzieniegdzie na czoło, widać, że się nie czesał, ale to chyba zamierzony efekt. Mimo, że ubrany jest w białą bluzkę z długim rękawem i ciemne jeansy to widać, że ma gust i styl, te rzeczy na pewno nie są kupione w zwykłych sieciówkach, a tych ''z wyższej półki''.
- Cześć- odzywam się w końcu niepewnym głosem, czemu ja nic nie pamiętam? Nie przypominam sobie bym się uchlała.
- Cześć- on odpowiedział mi przyjemnym tonem, jednak ma charakterystyczny akcent, coś między francuskim, a brytyjskim. Koleś skąd Ty jesteś? Gadasz jak angliko- francuz, wyglądasz jak amerykaniec...moje dalsze myśli przerywa mi ten przyjemny głos- przepraszam, nie powinno mnie tu już być, ale, no uznałem, że poczekam aż się obudzisz- mówił cicho, spokojnie, z gracją jakby słowa spływały mu z języka jak baleriny w tańcu. 
- Eeee...to miłe- odpowiadam zmieszana, lecz tak właśnie jest, większość facetów nie czeka, ulatnia się po udanym numerku i nawet ''fajnie było'' nie zostawią na kartce, a on jest, czekał.
- Étienne Jonathan St. Clair- mówi gardłowym, lekko zachrypniętym głosem, a ja początkowo zastanawiam się o co chodzi, dopiero po minucie dociera do mnie, że on mi się przedstawił. Uzmysławiam sobie, że do tej pory nie znałam nawet jego imienia, trzeba przyznać, że fantazjowałam o tym i wymyślałam mu różne ciekawe imiona, jednak tak oryginalnej wersji się nie spodziewałam. Może jednak jest francuzem? Etienne to francuskie imię, jednak Jonathan już nie...boję się zadawać pytania, nie chcę go spłoszyć więc mówię tylko cicho
- Aubrie Olephant
- Olephant? Prawie jak Elephant...jesteś słoniem!- gdy Étienne uświadamia sobie jak bardzo moje nazwisko przypomina słonia, wybucha entuzjastycznym śmiechem. Nie jest to wredny i obraźliwy śmiech, ale szczery i zaraźliwy. Zaskakuje mnie jego bezpośredniość i poczucie humoru, co prawda, każdy kojarzy moje nazwisko ze słoniem, ale on tak naprawdę poznał mnie dopiero...no teraz.
- Hahaha zabawne- udaję urażoną dlatego wypowiadam się ironicznie- widzę, że się gościsz w mojej kuchni?
-Em...no tak, tak jakby, bo wiesz... nie śpię już od dobrych dwóch godzin i pozwoliłem sobie zrobić kawę- zmieszany pokazuje na kubek, ma przepraszający wzrok i widać, że naprawdę jest mu głupio. To dziwne, jeszcze niedawno był taki pewny siebie, co się z nim dzieje?
- Hej spoko, tylko żartowałam- odpowiadam od razu, nie chcę go spłoszyć, ani osaczać by czuł się nieswojo. Robię sobie kawy i siadam na przeciwko niego, nie wiem co powiedzieć, więc panuje niezręczna cisza. Tak naprawdę wiem o co chcę zapytać, ale mi głupio, strasznie głupio.
- Czy my...no wiesz?- pytam niezręcznie pozwalając by włosy podały mi na twarz, cieszę się, że są wyjątkowo długie i falowane, bo dzięki nim mogę ukryć się pod zasłoną nim spalę się ze wstydu.On nie odpowiada, nie wiem czy sam jest zmieszany i wstydzi się tego czy po prostu też nic nie pamięta.
- Tak- w końcu odpowiada, krótko i rzeczowo, jednak jest w jego głosie coś życzliwego co mówi mi, że nie mam się czego bać.- tylko proszę, powiedz, że nie byłaś dziewicą- to nie jest pytanie, nawet nie prośba, to jakby oczywistość w oczach Étienne. Mrozi mnie to, boję się mu odpowiedzieć, boję się jego reakcji. On już wie, że rzeczywiście byłam, widzę jak emocje mieszają się w jego oczach.- ja...ja przepraszam, matko Aubrie, ja nie wiedziałem, przykro mi- widzę, że rzeczywiście mu przykro, w oczach ma smutek i zmieszanie. Nie wiem czy chcę by mnie przepraszał, co prawda niewiele pamiętam, ale chyba było fajnie, a bynajmniej on jest fajny, wygląda fajnie, mówi fajnie, nazywa się fajnie...matko, w nim wszystko jest takie fajne! Gdybym przespała się z klasowym dupkiem, który miał przede mną z 10 panienek, wyglądałby jak wypłosz i zachowywał jak głupek, na pewno bym żałowała, ale Étienne wydaje się być inny. Nie wiem ile miał partnerek przede mną i jak traktuje swoje jedno nocne przygody, może zaraz wyjdzie i już nigdy nie zamienimy słowa, ale jest w nim coś co sprawia, że czuję się bezpiecznie, nie zniechęcam się do niego.
- Nic się nie stało Étienne to też moja decyzja, nie zmusiłeś mnie do niczego- zapewniam go łagodnie, widzę, że się trochę uspokaja, czuje ulgę, jakby wielki kamień przytwierdzony do jego nogi właśnie z niej opadł. To urocze, że się tym tak przejmuje, czuję się poniekąd ważna przez to, wiem, że to głupie uczucie i że pewnie nie jestem, ale jest mi miło, na pewno lepiej niżeli gdyby sobie poszedł i miał to gdzieś. Widzę też coś innego w nim, jakby się zjeżył słysząc swoje imię- co?- dopytuję się, chcę wiedzieć czy źle je wymawiam, słabo jeszcze znam francuski, więc każda nauka jest dla mnie ważna.
- Nic, po prostu...nikt nie mówi do mnie po imieniu- przyznał po chwili- jestem JC, tak każdy do mnie mówi. J od drugiego imienia C od nazwiska- tłumaczy mi ze spokojem, a ja z wyrozumiałością to przyjmuję, chociaż nie do końca rozumiem czemu tak jest, jego imię jest piękne, po co je ukrywać?- Serio strasznie Cię przepraszam, nie wiedziałem i...pierwszy raz powinien być bardzo wyjątkowy, przepraszam, że Ci to odebrałem.- dodaje, nadal widzę u niego skruchę i żal, ale ja wcale nie żałuję, z jednej strony to fajne przeżyć swój pierwszy raz z tak cudownym chłopakiem. Étienne wydaje się mądry, miły i bardzo sympatyczny, chyba jest otwarty do ludzi. W końcu zatracamy się w normalnej rozmowie, nie rozpamiętujemy tego co się stało tylko staramy się siebie poznać, dowiedzieć jakiś podstawowych informacji. Dzięki temu wiem, że Étienne ma w sobie korzenie Angielskie, Amerykańskie i Francuskie. Chodzi do Paryskiej elitarnej szkoły i mieszka w internacie. Codziennie przyjeżdża tutaj do swojej chorej babci i po prostu często zostaje, albo zostawia samochód. Mówi, że woli tutaj niżeli na parkingu szkolnym, tłumaczy to tym, że jest tam zbyt wielu zawistnych gości. Z uwagą go słucham, w odpowiednich momentach wybucham śmiechem i jestem w niego zapatrzona jak w obrazek. Jest przezabawny. Nawet nie widząc kiedy, rodzi się między nami więź, pewnie oboje nie jesteśmy tego do końca świadomi, ledwo ją zauważamy, ale ta więź będzie kluczowa...

* Enrique Iglesias- Hero

niedziela, 23 czerwca 2013

Red Car/ 2. She will be loved


Siedzę pod klatką mojego domu od 20 minut. Zapomniałam kluczy? Nie, po prostu straciłam sens siedzenia tam. Uporczywie wpatruje się w czerwony samochód "znajdzie mnie?" przechodzi mi przez myśl, lecz odpowiedź wydaje się taka oczywista. Zapytacie jaki sens ma siedzenia pod klatką? Również żaden, przecież on nie zjawi się nagle jak książę z bajki, nie przywołam go myślami.
Jak zwykle słucham radiowej muzyki. Takiej prostej i wesołej, która nie pogorszy mojego humoru. Nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl, czemu by nie być spontanicznym? Co by było, gdybym podeszła do tego przystojniaka i go pocałowała? Albo gdybym zaczęła tańczyć na środku ulicy? Dłużej się nie zastanawiając po prostu to robię. Nie, nie całuję pierwszego lepszego przystojniaka, broń mnie Panie Boże! Wstaję i wsłuchując się w rytm wesoło grającej muzyki zaczynam tańczyć, kręcę się w kółko i ruszam biodrami, ot tak. Czy ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę? Możliwe, ale co z tego, ja po prostu jestem szczęśliwa i radosna. Gdy piosenka się kończy wszystko wraca do normy, szczęście ze mnie ulatuje i uświadamiam sobie, że robię z siebie kretynkę, zrezygnowana wpisałam czterocyfrowy kod i weszłam powoli na klatkę schodową. Moją twarz owiał przyjemny chłód, powoli, niespiesznie wchodziłam stopień po stopniu i jedyne co było słychać to moje wysokie obcasy wydające pusty stukot, nawet muzyka ucichła i pozorne szczęście odleciało wraz z wiatrem. Jak zawsze między drugim, a trzecim piętrem zaczęłam grzebać w torebce. Klucze, gdzie są te piekielne klucze? Mam małą torebkę, a one i tak są na samym dnie. Gdy podniosłam wzrok, a czubek mojego lita, stawał właśnie na jednym z ostatnich schodów 3 piętra zrozumiałam, że coś jest nie tak. Mój but prawie wylądował w kroczu, męskim kroczu. Odważyłam się unieść wzrok jeszcze wyżej i...ON, ON, ON mój seksowny bóg właśnie siedzi przede mną, szczerząc się w zniewalającym uśmiechu . Wiem, wiem, że brzmię pewnie jak obsesyjna fanka Justina Biebera, albo wkurzająca Bella ze Zmierzchu, albo co gorsza Anastazja Steel z 50 twarzy Greya (i pewnie jestem tak samo zajarana tym greckim bogiem jak ''Panna Steel" Christianem Greyem, ale cóż poradzę?). Spoglądam na jego szeroki uśmiech, a w głowie mam setkę myśli ''jak? skąd? co? dlaczego?''
- Wiem więcej niż Ci się wydaje- mówi cicho, jego głos rozbrzmiewa na klatce, a ja staję się coraz bardziej przerażona i mam coraz więcej pytań, ale przecież żadnego z nich nie zadałam, czemu on na nie odpowiada? Powoli, lecz sprawnie wstał, jest wysoki, nie przypuszczałam, że aż tak wysoki i ma świetny styl. Jego ciemne oczy patrząc teraz w moje, idealnie ułożone ciemne włosy (trzeba dodać, że bez pomocy żelu) opadają mu filuternie na czoło, ubrany jest cały na czarno i uświadamiam sobie jak dobrze go znam, nie, nie znam jego charakteru, nawet imienia, ale jego wygląd na pamięć. Już w zeszłym roku spoglądał na mnie magnetyzująco, teraz uwodzi mnie każdym spojrzeniem i już tego nie ukrywa.Wyciągnął do mnie ręce nie przerywając kontaktu wzrokowego, jak zahipnotyzowana ujęłam jego dłonie i zostałam wprowadzona na platformę mojego piętra. Mój mózg wyłączył myślenie, w głowie nie miałam nic prócz jego oczu, jego boskich, ciemnych tęczówek. Jednym, sprawnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, oparł mi ręce na biodrach i jakby przeszywał mnie wzorkiem. To było takie...takie dziwne, ''nie znam go, nie znam!'' paliła mi się w głowie czerwona lampka ostrzegawcza, jednak ciało mózgu nie słuchało. Chciałam być w jego ramionach, pragnęłam tego nie wiedząc czemu. ''Drzwi'' szepnął mi do ucha przyciskając moje plecy do nich, czaił się do pocałunku, czułam to, wiedziałam, że mnie zwodzi i uwodzi. Nie odrywając od niego wzroku wcelowałam klucz do zamka i powoli go przekręciłam. Znałam te drzwi doskonale, ile ja je razy otwierałam po ciemku i pijaku... pociągnął delikatnie za klamkę i przed nami otworem stanęło moje królestwo. Wepchnął mnie delikatnie do mieszkania, nie zapalał świateł, nie pytał o drogę, jakby był tu setki razy, kroczył pewnie, a ja jak porażona gromem kierowana przez niego. Wiedziałam co się zaraz stanie, co nastąpi, sypialnia była już tuż za moimi plecami, drzwi otwarte na oścież jakby krzyczały ''zapraszam!'', a w mojej głowie ryknęły syreny, mózg również wiedział co się stanie i gdy Red Car złożył na moich ustach pierwszy, delikatny pocałunek, mój rozum krzyczał ''dziwka!''

* Tytuł to piosenka zespołu Maroon 5- She will be loved


piątek, 14 czerwca 2013

Red Car //1. get lucky

Początek tego co siedzi mi w głowie. Jeszcze nie wiem czy będzie to długie opowiadanie. Na pewno będzie przypominać pamiętnik. Cóż, zobaczymy co mi wyjdzie, pod notkami będę wam pisać skąd wzięły się tytułu i wrzucać pewne linki, mam nadzieję, że zachęcę was do czytania. 

Że ten dzień będzie beznadziejny powinnam wiedzieć już od kiedy wyszłam z domu i zobaczyłam jego samochód pod furtką do ogrodu. Wychodząc byłam szczęśliwa, pewna, że tym razem go znajdę, że wiem gdzie jest. Ten stan podsyciło to, że jego samochodu nie było na głównym parkingu. "Tak, tak, tak, zajdę go, wiem gdzie jest, taaak" krzyczały wszystkie moje myśli, gdy w skowronkach biegłam do swojej czerwonej corsy, do póki mym oczom nie ukazał się równie czerwony, wściekły Spyder "A jednak nie wiem" pomyślałam w pierwszej sekundzie, przekłuta i wysnuta z powietrza jak porzucony balon. Nagle zatrzymałam się na środku trawnika kompletnie nie wiedzą co robić, po co mam wsiąść  do samochodu? Gdzie jechać? Wszystkie plany dnia, nagle runęły jak stary budynek. Uznałam jednak, że jak już powiedziałam a, to trzeba też powiedzieć b. Wsiadłam do samochodu, ustawiłam fotel, lusterko wsteczne, bo jak się śmieję, boczne są uniwersalne i zapięłam pas. Włączając radio wycofałam z podwórza i ruszyłam ku głównej drodze, uznałam, że warto będzie zatankować mój samochód, był praktycznie pusty, a nigdy nic nie wiadomo. Obrałam kurs na moją ulubioną stację, stwierdzicie, że to dziwne mieć ulubioną stację? Po prostu jest tania, dlatego ulubiona. Obsługa nie należy do najwyższej jakości, klienci wredni, ale cóż wymagać jak płaci się za LPG 2.15 euro? 
Zaparkowałam swój samochód za jakimś dziadkiem i podśpiewując czekałam na swoją kolej. Oho! Za mną ktoś już nie ma ochoty czekać "No tankuj ty cymbale!" krzyk faceta w Peugeocie rozdziera spokój dnia. "Dobry lanser" pomyślałam tylko, ciemne okularki na oczach, w uchu słuchawka bezprzewodowa i dizanjerskie ubranie, podskakuje do drugiego dziadka w Alfie romeo. Obserwowałam sytuację z dystansu, rozbawiona niecierpliwością Peugeota. Dziadek czerwony na twarzy jakby cała krew zebrała mu się w mózgu, zaraz eksploduje. Zabawne! Że tacy starzy ludzie spieszą się najbardziej, no dokąd? Co oni robią całe dnie jak nie zajmują miejsca w tramwajach i snują się od rynku do lekarza? 
Gdy w końcu przyszła moja kolej sprawnie zatankowałam samochód i zapłaciłam za paliwo, wyjeżdżając jechałam ku pięknemu słońcu, ach piękny dzień. Kolejny raz podśpiewując banalne popowe piosenki z radia mknęłam ulicami w stronę mojego domu. 
Mój dom znajduje się w pięknej stolicy Francji, mieszkam w samym centrum Paryża, mam idealny widok na wieżę Eiffla i pola elizejskie. Cudnie nie? Idealny apartament w starej kamienicy, na 3 piętrze, nie za nisko, nie za wysoko, w sam raz. I wydawać by się mogło, że wszystko jest idealne, tylko nie sąsiad, który uwielbia rapcore i ten przeklęty Czerwony samochód! Ponownie zaparkowałam z tyłu mojego domu i moje oczy rozszerzyły się jak dwa spodki "nie ma go, nie ma!" krzyczała cała moja dusza. Aby się upewnić wysiadłam z samochodu i przebiegłam cały parking z przodu domu, gdy już byłam pewna, że się nie mylę ponownie wróciłam do samochodu "tak! teraz na pewno jest tam!" triumfalnie drugi raz tego dnia wyjechałam na ulice Paryża. Podśpiewując wesoło "We’re up all night to get lucky, We’re up all night to get lucky" mknęłam przez miasto do celu "o tak, teraz to będzie lucky day" pomyślałam, gdy wjechałam na nieduże osiedle poza granicami centrum. Zaczęłam się uważnie rozglądać i moja mina coraz bardziej rzedła, nie widząc czerwonego Spydera, który parkował tu jeszcze wczoraj. By lepiej się przyjrzeć  i upewnić w tym co widzę, a raczej czego nie widzę zaparkowałam samochód na jednym z wolnych miejsc i zaciągnęłam hamulec ręczny "ooł" zawyłam przeciągle, gdy poczułam, że hamulec odmówił posłuszeństwa i zwyczajnie się zepsuł. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach za każdym razem gdy usiłowałam wyjechać z miejsca "Cholera, bez ręcznego nie dam rady!" pomyślałam po kolejnej próbie, gdy mój samochód wylądował przodem w krzakach. Byłam przerażona, a noga już mi drętwiała od trzymania hamulca nożnego, kompletnie nie wiedziałam co robić, gdy nagle usłyszałam pukanie w moją szybę. Odwróciłam głowę i...on, on, on, mój Bóg, prześladowca moich myśli właśnie szczerzy swój śnieżnobiały uśmiech do mojej szyby. Zażenowana, mając ochotę zapaść się pod ziemię nacisnęłam guziczek, który opuścił szybę.
-Cześć- powiedział wesoło, z olśniewającym uśmiechem, czyli tak jak zawsze. Wstydząc się spojrzeć mu w twarz burknęłam tylko nieporadne Cześć.- jakiś problem z samochodem?- zapytał spoglądając na mojego marnego rzęcha, serio, przy jego dizajnerskim wozie, mój wyglądał jak wózek widłowy! 
-Tak, hamulec ręczny mi się popsuł- przyznałam niechętnie, nie lubiłam gdy coś mi nie wychodzi przy chłopaku moich marzeń. Każda dziewczyna uważała to za słodkie i niewinne, jak z bajki. Ty biedna, bezsilna czegoś nie możesz, a on książę z bajki zrobi to za ciebie, niestety dla mnie to było żenujące. 
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko, a w oczach miał politowanie, ale nie takie wredne i chamskie, lecz takie, które mówiło "my nie damy sobie rady?" i mocno pchnął mój samochód, który po chwili stał na równym terenie. Byłam w totalnym szoku, co to miało być?! To jakiś herkules, czy co?
-D..dziękuję- zająknęłam się nadal zszokowana.
-Nie ma za co, ale pamiętaj Aniołku, nie ma nic za darmo- znowu się uśmiechnął, tak słodko i uroczo, a zarazem łobuzersko. Powinnam się bać? Nie, chyba nie, mój mózg nie przyjmował do wiadomości, że trzeba wiać.
-Ile mam Ci zapłacić?- zapytałam w pierwszym odruchu, nauczono mnie, że za wszystko płaci się materialnie, przecież do tego są pieniądze. 
-O nie Aniele, nie chcę nic materialnego. Umówisz się ze mną.- Aniołku? Aniele? Czemu nie po prostu Aubrie? No tak, nie znał mojego imienia, a jego stwierdzenie, nie było pytaniem. Umówię się z nim...to tak obco brzmiało, tak nierealnie...-jutro Cię znajdę, do zobaczenia Brie- powiedział posyłając mi ostatni promienny, lecz tajemniczy uśmiech i odszedł. Zostawił mnie na środku, małej i pustej uliczki i z milionem myśli i jeszcze większą ilością pytań niż przed tym spotkaniem. 


*Tytuł opowiadania "Red Car" jest wymyślony całkowicie przeze mnie i zapożyczony z życia realnego.
** Podtytuł rozdziału to tytuł piosenki Daft Punk- Get Lucky
*** angielska fraza w tekście, to słowa powyższej piosenki

What I do?

Co do tej pory zrobiłam na tym blogu? Nic nowego, pozwoliłam sobie na przekopiowanie notek z poprzedniego bloga. Lubiłam je, byłam z nich zadowolona, więc jeżeli ktoś nie czytał ich tam, to przeczyta tutaj. Na tym jednak nie skończę. Jeszcze dzisiaj zacznę pisanie opowiadania, które już od długiego czasu siedzi mi w głowie. Mam zarys, bohaterów i wstępny plan, jeszcze brak mi początku, ale spokojnie, na pewno go sobie ułożę i to jeszcze dzisiaj. Jeżeli ktoś lubi czytać co piszę i lubi mój nieporadny styl pisania to już w tej chwili zapraszam do odwiedzania tego bloga i czytania moich wyśnionych bazgrołów.
A co do snów, dzisiaj miałam okropny...śniło mi się, że jechałam pociągiem i nagle stałam na środku peronu, przestraszona, nic nie rozumiejąca. Obok stał mój chłopak i to było jedynym pocieszeniem. Nie był to sen, w którym zginął, uff! Ale nie  wszystko może być kolorowe, ktoś jednak umarł. Kto? Nie wiem, nie znałam tego człowieka, wiem, że był to młody mężczyzna, ale nigdy w swoim życiu go nie widziałam. Prawdopodobnie pociąg miał jakiś poważny wypadek, albo nawet był to zamach...ja to miewam dziwne sny.

~Skay